Marcin Horała Marcin Horała
407
BLOG

Ludzie, zapisujcie się do partii!

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 4

 Czytając recenzje stwierdzam, że nie jestem pierwszym lekko zawiedzionym lekturą „Myśli nowoczesnego endeka” Rafała Ziemkiewicza. Niemal cała książka jest nieco zaktualizowanym podsumowaniem diagnoz znanych nam już dobrze z innych tekstów autora.

 

Dla kogoś, kto śledzi je na bieżąco, nie będzie niczym zaskakującym opis współczesnej Polski w paradygmacie podziału postkolonialnego, podsumowanie mentalności chytrego niewolnika czy szkodliwości działań michnikowszczyzny.

 

Narasta w trakcie lektury oczekiwanie na przejście od znanej diagnozy do nowatorskiej recepty. Sądząc po tytule – powinno to być przełożenie koncepcji Dmowskiego na współczesne czasy. Pomysł sam w sobie intelektualnie pociągający i wiele obiecujący. Tym większe uczucie zawodu, gdy już pod koniec książki wreszcie przechodzimy od diagnozy do recepty.

 

Mianowicie recepta jest zupełnie minimalistyczna: działanie w lokalnych stowarzyszeniach, fundacjach charytatywnych, aktywność we wspólnocie mieszkaniowej czy spółdzielni. To oczywiście cenne i godne pochwały. Ale czy w ten sposób da się naprawić Polskę jeszcze za życia obecnych przedszkolaków?

 

Przecież władza państwowa może jedną ustawą zniszczyć dorobek np. wszystkich stowarzyszeń działających w jakiejś dziedzinie. Przecież szkody jakie w kilka lat wyrządzić może np. zła polityka podatkowa przeliczają się na dziesiątki tysięcy firm i setki tysięcy – jak nie miliony – miejsc pracy. Tego nie da się odrobić masową nawet aktywnością w lokalnych stowarzyszeniach. Po zrealizowaniu recepty Ziemkiewicza Polska byłaby takim samym krajem jak teraz, upadłym państwem drapieżczym tyle że z nieco lepiej zarządzanymi spółdzielniami mieszkaniowymi, dostarczającymi nieco więcej paczek organizacjami charytatywnymi. Może gdzieś byłaby lepsza społeczna szkoła albo zadbany park czy plac zabaw. I tyle. Każda aktywność jest lepsza niż nic. Ale nie każda wystarczy.

 

A co trzeba mieć żeby solidnie zmienić kraj? Ano trzeba mieć władzę, pieniądze i/lub media (dwa ostatnie głównie po to, żeby łatwiej było zdobyć i utrzymać to pierwsze). Najlepiej wszystko naraz.

 

Co w tej sprawie może zrobić „zwykły” obywatel? W dziedzinie „pieniądze” niewiele, choć oczywiście jakby wygrał w totolotka… a na serio – może wspierać drobnymi datkami cenne inicjatywy polityczne i okołopolityczne (zastanawiające jak wielu mówi, że „politycy kradną” a jak mało uważa za stosowne wesprzeć choć złotówką tych co akurat nie kradną i wobec braku zasobów są w konkurencji ze złodziejami na z góry przegranej pozycji). W dziedzinie „mediów” można świadomie je konsumować wspierając swoimi decyzjami zakupowymi media niezależne, nie będące wyłącznie ekspozyturą antyrozwojowych grup interesu lub nie będące wprost jedną z takich grup.

 

Pozostaje obszar o nazwie „władza” i tu świadomy obywatel, któremu leży na sercu dobro wspólne ma zasadniczo półtora opcji. Owe pół to działalność w stowarzyszeniach czy fundacjach około-politycznych. Budujących siły nacisku w kierunku pro-rozwojowym, rozwijających konkretne propozycje programowe, próbujących zwracać uwagę opinii publicznej na różne istotne problemy. To ważne, nawet bardzo ważne (i bardzo tego rodzaju aktywności brakuje – na jedną grupę promującą jakieś rozwiązania dlatego, że uważa je za słuszne przypada pewnie z kilkunastu lobbystów i pieczeniarzy promujących rozwiązania za które ktoś im płaci). Jednak całe to okołopolityczne oprzyrządowanie – seminaria, akcje, projekty, pisma i Bóg wie co jeszcze – okaże się parą w gwizdek, jeżeli nie znajdzie w końcu przełożenia na „twardą” politykę.

 

A twardą politykę można uprawiać w partiach politycznych. Wszyscy znamy ich wady – zamknięcie, sekciarstwo czy degrengolada do roli związku zawodowego zawodowych polityków tudzież agencji pośrednictwa pracy w urzędach i spółkach skarbu państwa. To wszystko prawda. Ale prawdą jest też że (zwłaszcza w partiach nie mających akurat posad do rozdania) liczebność kół partyjnych jest zupełnie mizerna. W miejscowości gdzie na daną partię pada regularnie kilka tysięcy głosów miewa ona czasami raptem kilkunastu członków (a jak partia pozaparlamentarna to czasami nie ma w ogóle struktury). Co się potem dziwić że tych kilkunastu może blokować aspiracje nowych, że mogą wśród nich rządzić różne koterie czy układy towarzyskie. Gdyby z owych tysięcy głosujących choć dziesiąty uznał za stosowne zapisać się do popieranej przez siebie partii to wszelkie koterie, kliki, zapędy wodzowskie czy próby blokad zostałby rozbite w kilka tygodni, po prostu nakryte czapkami.

Nikt poza zwykłymi Polakami nie ma interesu w naprawie polskiej polityki i życia publicznego. I nikt tego za nich nie zrobi, jeżeli sami się nie wezmą do dzieła. A narzędziem, bez którego nie da się do owego dzieła przystąpić, są w ustroju demokratycznym partie.

 

Jeżeli uznamy że polityka jako taka – a partie to już szczególnie - są „fuj”, że panoszą się tam złodzieje, kłamcy i różni pomniejsi pieczeniarze i porządny człowiek powinien się trzymać z daleka – to będzie to coraz bardziej samospełniająca się przepowiednia. Im bardziej porządni ludzi będą się trzymać „z dala od polityki” tym bardziej będzie ona opanowana właśnie przez zdrajców, złodziei i łapówkarzy. Czy naprawdę tego chcemy?

Tak więc: ludzie, zapisujcie się do partii!


Tekst ukazał się wcześniej na portalu stefczyk.info

 

 

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka