Marcin Horała Marcin Horała
1303
BLOG

Jak to się robi w Gdyni? z okazji konferencji "Polityka miejska"

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 21

 Bezpośrednią inspiracją do powstania niniejszego tekstu był artykuł Pana prezydenta Szczurka opublikowany w „Rzeczpospolitej” w związku z Jego udziałem w konferencji „Polityka miejska” a następnie twitterowa dyskusja z uczestniczącym w konferencji p. red. Łukaszem Warzechą.

 

Mam wrażenie, że dla osób z Polski Gdynia uchodzi za wzorzec z Sevres dobrej polityki samorządowej, apartyjnej, obywatelskiej itp. – a Pan prezydent Szczurek za chodzącą personifikację takiej polityki. Jako gdynianin czuję więc zobowiązanie dostarczenia czytelnikom nie zorientowanym w kulisach gdyńskiej polityki (również tym niezorientowanym pomimo mieszkania w Gdyni) odpowiedzi na pytanie – jak w tytule.

 

Na wstępie uwaga – teza jaką stawiam nie jest taka, że Gdynia jest miastem źle zarządzanym a prezydent Szczurek jest złym prezydentem. Ale stawiam tezę, że z pewnością z gdyńską władzą samorządową nie jest tak super-hiper jakby to mogło wyglądać na pierwszy rzut oka (zwłaszcza rzut oka na wyniki wyborcze). A przede wszystkim, że konstrukcja lokalnej sceny politycznej - swoisty system polityczny wykształcony w Gdyni – powoduje, że wyniki wyborów są dość nisko skorelowane z faktyczną jakością rządzenia. To czy owa jakość jest wysoka czy niska to temat na oddzielną dyskusję – ja tu postaram się udowodnić, że wysokie wyniki wyborcze władzy nie mogą być w owej dyskusji argumentem, gdyż wynikają ze źródeł leżących w konstrukcji systemu. W systemie tym nawet rządząc źle władza zdobywałaby wysokie poparcie wyborcze. Szereg uwag odnieść by można szerzej, do występującej w Polsce konstrukcji samorządu lokalnego – niemniej w Gdyni występuje ich szczególnie jaskrawa kombinacja.

 

Aha i jeszcze jedno – jakby ktoś nie wiedział to jestem radnym miasta Gdyni opozycyjnym wobec prezydenta i do tego jestem członkiem PiS. Dlatego poniższe rozważania są z założenia nieobiektywne. Zachęcam do lektury i samodzielnego zapoznania się i przemyślenia argumentów. A więc ad rem – jakie są najważniejsze czynniki tworzące gdyński system polityczny:

 

Brak lokalnych mediów a co za tym idzie lokalnej debaty publicznej

 

Choć pewnie trudno w to uwierzyć w Gdyni nie ma żadnego poważnego, lokalnego, gdyńskiego medium. Nie ma gdyńskiej telewizji lokalnej, gdyńskiego radia ani gdyńskiej gazety. Mówimy o 250-tysięcznym mieście, którego rdzennie lokalne media to kilka stron internetowych, jedna niszowa gazetka hobbistyczna o znikomym nakładzie i kilka darmowych gazetek w istocie reklamowych. Poważne lokalne media – „Dziennik Bałtycki”, lokalny dodatek „Gazety Wyborczej”, Radio Gdańsk i lokalny ośrodek TVP to wszystko media gdańsko-regionalne, dla których Gdynia jest jednym z wielu lokalnych ośrodków w województwie.

 

Jestem w stanie dosłownie wymienić po nazwisku wszystkich zawodowych dziennikarzy zajmujących się gdyńskimi sprawami – a do ich wyliczenia nie potrzeba by nawet palców jednej ręki. Niestety grono dziennikarzy mających w ogóle zielone pojęcie o gdyńskiej polityce samorządowej nie jest znacząco liczniejsze. W efekcie np. duży artykuł, podsumowujący poprzednią kadencję rady miasta Gdyni i oceniający czteroletnią pracę radnych w największej pomorskiej gazecie, napisała pani dziennikarz, która na sesji rady miasta Gdyni była dwa razy w życiu. A jej jedynym źródłem wiedzy była lektura kilku artykułów z ostatnich tygodni oraz rozmowa z jednym z radnych opcji rządzącej. Inny przykład z ostatnich dni – wywiad z prezydentem Szczurkiem, w którym szeroko rozwodzi się on nad swoim poparciem dla rozwoju rad dzielnic. Dziennikarz łyka te wywody jak ciepłe kluski nawet nie pytając, dlaczego w takim razie ugrupowanie prezydenta czterokrotnie głosowało przeciwko znaczącemu zwiększeniu budżetów rad, dlaczego odrzuciło pakiet sześciu projektów uchwał mających zwiększyć uprawnienia rad dzielnic – po czym, na koniec kadencji, zgłosiło jako swoje projekty oparte na tych odrzuconych, tylko nie idące tak daleko w zwiększaniu uprawnień rad dzielnic. Nie chcąc imputować dziennikarzowi złych intencji musimy stwierdzić, że takiego, cisnącego się na usta, pytania nie zadaje bo po prostu brak mu wiedzy.

 

Do tego dochodzi postępująca tabloidyzacja mediów lokalnych (również tych niby poważnych). To, że pies pogryzł babę albo, że wichura przewróciła drzewo na dom pani Zdzisławy to jest temat na rozkładówkę z dużym zdjęciem – a sesja rady miasta, która podjęła kilka istotnych decyzji to temat na małą notkę petitem na fefnastej stronie. O ile w ogóle zostanie zauważona.

 

Jednocześnie Gdynia jest miastem zdecydowanie zbyt dużym żeby można było zorientować się z grubsza w dotyczących jej sprawach poprzez własne i znajomych doświadczenie życiowe. Wiedzę o mieście jego mieszkańcy muszą czerpać z mediów, a tych, jako się rzekło, zasadniczo nie ma.

 

Brak samodzielnej aktywności dziennikarskiej powoduje, że właściwie jedynymi materiałami na których bazują media są materiały tworzone przez biuro prasowe urzędu – a jedynym newsmakerem prezydent (a newsy polegają głównie na przecinaniu wstęgi to tu to tam).

 

Promocja miasta – promocją prezydenta

 

Gdynia spore sumy wydaje na promocję miasta, a promocja miasta jest nierozerwalnie spleciona z promocją Pana prezydenta. Na każdym afiszu informującym o gdyńskiej imprezie czy koncercie widnieje „Prezydent Wojciech Szczurek zaprasza”. Prezydent Wojciech Szczurek osobiście zaprasza mężczyzn na badania prostaty a kobiety na badania piersi. Prezydent wręcza zabawki dzieciom a kocyki seniorom. Każdy maturzysta znajduje na swojej ławce kubek z życzeniami powodzenia od Prezydenta Wojciecha Szczurka. To wszystko oczywiście za pieniądze budżetowe w ramach promocji miasta. Dość powiedzieć, że na promocję miasta w roku wyborczym, 2010, w budżecie przeznaczono 15 milionów złotych (dla porównania w latach nie wyborczych było to, przykładowo, w 2008 – 5,5 miliona, w 2009 – 6,5 miliona). Miliony wydawane na promocję miasta/prezydenta – a z drugiej strony lokalne oddziały partii, które rocznie w składkach są w stanie zebrać kilka tysięcy złotych (z czego część oddają centrali) lub lokalne niezależne stowarzyszenia które zazwyczaj nawet tych kilku tysięcy nie mają.

 

„Zorganizowanie” organizacji pozarządowych

 

Gdynia jest pionierem w organizacji systemu współpracy z organizacjami samorządowymi i jest to zasadniczo bardzo dobry system, znacząco wspierający działanie tych organizacji. Niejako przy okazji, niestety, wmontowujący je w system podtrzymywania władzy. Miasto corocznie przeznacza kilkadziesiąt milionów złotych na granty dla organizacji, które to środki są dla nich zazwyczaj jedynym źródłem utrzymania. Komórka urzędu – Gdyńskie Centrum Organizacji Pozarządowych – zajmuje się rejestrowaniem, prowadzeniem ewidencji, obsługi biurowej, korespondencji, udostępnianiem sali na zebrania itp. To jest działalność obopólnie korzystna. Jak ktoś tworzy np. towarzystwo miłośników jazdy na rowerach to przecież nie po to, żeby prowadzić lokalną politykę, tylko żeby jeździć na rowerach. Czyż nie warto zmilczeć czasem, że w Gdyni jest za mało dróg rowerowych i czasem zaprosić prezydenta na przecięcie wstęgi czy wzniesienie toastu na organizowanym rajdzie rowerowym – a w zamian za to mieć szanse na grant na swoją działalność, darmową obsługę biurową, patronat prezydenta nad imprezą a co za tym idzie zainteresowanie mediów itp.

 

Żyjąc dobrze z urzędem organizacje zyskują możliwość znacznie skuteczniejszego prowadzenia swojej podstawowej działalności w zamian za niewielkie koncesje polityczne (które łatwo sobie wytłumaczyć jako niepolityczne, bo przecież prezydent i jego ugrupowanie są „apolityczni”). Powstaje więc zintegrowane organizacyjnie środowisko „oficjalnych” organizacji pozarządowych, kontrolujących proces przyznawania grantów, zrośnięte towarzysko z lokalną partią prezydenta i stanowiące jej zaplecze kadrowe. Na obrzeżach systemu błąkają się nieliczne „oszołomskie” organizacje, które mają zdecydowanie ograniczony dostęp do grantów, czy darmowego biura – bo są „upolitycznione”. A najlepszym dowodem upolitycznienia jest publiczne krytykowanie jakichkolwiek decyzji prezydenta czy też jakichkolwiek aspektów polityki władz miasta. Oczywiście nie ma prostych mechanizmów, nikt nikomu nie składa otwartych ofert – wszystko przebiega na zasadzie kolega koledze dobrze poradzi.

 

Fikcyjni kandydaci

 

Listy prezydenckiej partii lokalnej o nazwie Samorządność Wojciecha Szczurka są co wybory „rozprowadzane” przez urzędujących wiceprezydentów (w 2006 – również przez prezydenta osobiście). Już trzykrotnie wiceprezydenci „zdobywali” mandaty radnych, które następnie składali bezpośrednio po wyborze – a na ich miejsce wchodziły kolejne osoby z listy. Często były to osoby cieszące się nader mizernym poparciem społecznym (w proporcjach mniej więcej takich - po rezygnacji wiceprezydenta, który zdobył 3500 głosów, radnym zostaje kandydat, który zdobył 500 głosów). Oczywiście nie można odmówić członkom kolegium prezydenckiego biernego prawa wyborczego i możliwości sprawdzenia się w wyborach – ale uczyniono z tego system, w którym w każdych kolejnych wyborach kandydują wszyscy wiceprezydenci po czym wszyscy niezwłocznie składają mandaty, po czym w następnych wyborach znów kandydują i tak w kółko. Listy wyborcze partii prezydenckiej są we wszystkich okręgach (poza jednym – okręgów jest o jeden więcej niż członków kolegium) rozprowadzane przez w istocie fikcyjnych kandydatów, którzy ani przez chwilę nie planują objąć stanowiska, na które kandydują. Urna wyborcza pełni rolę magicznej skrzynki do której wyborcy uporczywie wrzucają kartkę z Kowalskim, w środku zachodzi czary-mary i z drugiej strony uporczywie wyskakuje nie Kowalski a Nowak.

 

Prześledźmy to na liczbach:

 

 

2002

2006

2010

Samorządność razem

41300

100%

46373

100%

52471

100%

Fikcyjni kandydaci

11232

27,20%

17540

37,82%

14103

26,88%

Rzeczywiście wybrani radni

23202

56,18%

17942

38,69%

26150

49,84%

Pozostali kandydaci

6866

16,62%

10891

23,49%

12218

23,29%

 

Jak widać kandydaci fikcyjni regularnie odpowiadają za 1/4 - 1/3 wyniku Samorządności (w 2006, gdy do rady miasta startował też sam prezydent Szczurek, 5 fikcyjnych kandydatów dostało wręcz niemal idealnie tyle samo głosów co 17 realnie wybranych z listy Samorządności radnych)

 

W aktualnej kadencji na 9 radnych z poparciem poniżej 1 tys. głosów 8 jest z Samorządności a 1 radna z opozycji (z wynikiem 977 głosów, więc o mały włos). Powoduje to, że wielu radnych z Samorządności w zdecydowanie większym stopniu zawdzięcza swój mandat lokalnej partii, która wstawiła ich na listę, dała szyld i lokomotywę ciągnącą wynik – niż tym nielicznym głosującym na nich wyborcom.

 

Żelazna dyscyplina partyjna

 

Panuje taka mądrość ludowa, że nie jest dobrze, gdy w samorządach rządzą ogólnopolskie partie polityczne. Przecież nie dlatego, żeby ludziom magicznie psuły się rozumy czy sumienia przez sam fakt posiadania legitymacji partyjnej. Uzasadnieniem jest, że nawet skądinąd mądrzy i uczciwi ludzie są w partii spętani partyjną dyscypliną. Że będą wybierali dobro partii ponad dobro mieszkańców, że będą zobowiązani dyscypliną partyjną do głosowania przeciw propozycjom konkurencyjnej partii (nawet gdyby akurat były słuszne) itp.

 

No to mamy wypisz-wymaluj sytuację panującą w rzekomo niepartyjno-obywatelsko-oddolnym ruchu, a w istocie w wodzowskiej partii lokalnej „Samorządność”. Radni tego ugrupowania są w znacznej mierze ubezwłasnowolnieni w swoich poczynaniach i de facto pozbawieni możliwości korzystania z części swoich uprawnień.

 

Klub Samorządności niemal zawsze głosuje jednolicie, dyscypliną partyjną. Przez pięć lat pełnienia funkcji radnego i setki głosowań, w których uczestniczyłem, jestem w stanie sobie przypomnieć dokładnie trzy, w których głosowanie radnych klubu Samorządność nie było jednolite (w dodatku były to odmienne głosowania pojedynczych radnych bez żadnej możliwości zmiany z góry ustalonego wyniku).

 

Zdarzało się, że propozycje zgłaszane przez opozycję były odrzucane po to by po pewnym czasie być wprowadzone decyzją prezydenta (np. przygotowanie studium komunikacyjnego Śródmieścia, rewitalizacja osiedla Zamenhoffa) lub projektem uchwały zgłaszanym przez Samorządność (np. niektóre elementy reformy rad dzielnic). Oczywiście, przedstawiane wówczas jako własny pomysł i sukces prezydenta i jego ugrupowania (i tak też relacjonowane przez lokalne media – patrz kilka akapitów wcześniej)

 

Radni Samorządności mają zakaz składania interpelacji do prezydenta, to uprawnienie radnego jest im zupełnie amputowane. Generalnie radni Samorządności są sprowadzeni z roli współkreatorów polityki miasta do biernych wykonawców decyzji prezydenta w kwestiach zasadniczych i lobbystów w drobnych sprawach lokalnych (ale pod warunkiem że robią to po cichu, w sposób niewidoczny i niekontrolowalny dla opinii publicznej).

 

Na tym tle radni partii opozycyjnych jawią się jako zupełnie wolni w swoich poczynaniach, mogą składać interpelacje, mogą swobodnie się publicznie wypowiadać, dyscyplinę głosowania mają tylko w kilku kluczowych głosowaniach w roku (jak budżet, absolutorium itp.).

 

Wynika to z kilku prostych czynników. Raz, że radni opozycyjni żeby przebić się do rady musieli cieszyć się wyższym poparciem społecznym od wielu radnych Samorządności – a więc są silniejsi siłą popierających ich wyborców. Nie tak łatwo postraszyć ich utratą miejsca na liście bo po pierwsze z dużym poparciem będą zawsze cennym nabytkiem dla innych list, po drugie przy antypartyjnym resentymencie często to oni „ciągnęli” wynik liście a nie lista im. Co innego dla radnych Samorządności, dla nich lista stanowi o politycznym życiu lub śmierci a decydentem składu listy jak i dającym liście markę z własnego nazwiska (wypromowanego za budżetowe miliony) jest prezydent. Wobec prezydenta taki radny znajduje się w zupełnie nie-podmiotowej pozycji.

 

Co więcej lokalny szef partii politycznej jest zazwyczaj parlamentarzystą, często przebywa w Warszawie i nie ma ani chęci ani możliwości kontrolować wszystkich uchwał omawianych na sesjach rady miasta. Może wyznaczyć ogólny kierunek, wydawać polecenia w jakichś kilku sprawach rocznie (szczególnie ważnych lub szczególnie głośnych) ale nie rozlicza z każdego pojedynczego głosowania i każdego głosu w dyskusji. Tymczasem szef partii Samorządność – prezydent lub jego zastępcy - są zawsze na sali obrad, słuchają każdego głosu swoich podwładnych radnych i patrzy jak podnoszą ręce w każdym głosowaniu. Co więcej w partii ogólnopolskiej nawet popadając w ostry konflikt z lokalnym szefem partii można odwołać się do szefa regionalnego czy struktur ogólnopolskich albo do innego lokalnego parlamentarzysty. Można czasem powiedzieć lokalnemu bossowi partyjnemu „nie” i przeżyć w polityce. W partii Samorządność lokalny boss jest szefem wszystkich szefów, nie ma żadnej nadrzędnej instancji, ani chociażby autonomicznych ośrodków politycznych mogących wziąć dysydentów w opiekę. W Samorządności powiedzenie bossowi „nie” to szybka i pewna śmierć polityczna.

 

W efekcie zamiast kontrolować prezydenta radny Samorządności wykonuje jego polecenia i zamiast reprezentować interesy mieszkańców w sporach z urzędem zajmuje się reklamowaniem stanowiska urzędu wśród mieszkańców.

 

Anihilacja opozycji

 

Elementem uzupełniających totalną kontrolę nad własnym ugrupowaniem jest anihilacja ugrupowań konkurencyjnych. Nie w sensie fizycznym oczywiście tylko politycznym. W wypowiedziach prezydenta opozycja właściwie nie istnieje, nawet jako negatywny punkt odniesienia. Podobnie wyzerowana została opozycja w radzie miasta – prezydium rady jak i prezydia komisji zostały w całości, co do jednego, zawłaszczone przez Samorządność, do poziomu wiceprzewodniczącego komisji włącznie. Nawet przy tak rozognionym sporze politycznym między PO i PiS na szczeblu ogólnopolskim partia mająca aktualnie większość nie wykorzystała swojej przewagi ani w tej ani w poprzedniej kadencji do totalnego wycięcia przeciwników z pełnienia funkcji w organach parlamentu. Apolityczna, apartyjna, obywatelska Samorządność w partyjnej łapczywości i bezwzględności posunęła się dalej.

 

Szczególnie przykre, że w poprzedniej kadencji tak nie było i zdarzyli się (choć niedoreprezentowani) wiceprzewodniczący rady i przewodniczący komisji z opozycji. Widać po kolejnej wyborczej wygranej Samorządność uznała że teraz jej wszystko wolno i dobrych obyczajów parlamentarnych nie musi już respektować. Jeszcze raz – zdecydowanie więcej to ma wspólnego z partyjnictwem w najgorszym wydaniu niż z niepartyjną, obywatelską wspólną pracą dla miasta.

 

Wygaszenie roli rady miasta

 

Rezultatem totalnej kontroli lokalnej partii władzy i marginalizacji opozycji jest postępująca degradacji roli rady miasta. Sprowadzona jest ona do roli wykonawcy woli prezydenta, który ma możliwie szybko i bez dyskusji oblekać ową wolę w formę prawa miejscowego.

 

Przytłaczająca większość uchwał uchwalana jest bez zmian w formie proponowanej przez prezydenta. Nieliczne projekty zgłaszane przez komisje rady, kluby czy grupy radnych są odrzucane (czasem wręcz zdejmowane z porządku obrad, nawet bez dania szansy wnioskodawcom na przedstawienie argumentów). Limity czasowe wystąpień na forum rady są drakońsko niskie (5 minut wystąpienie, 3 min. replika 1 min ad vocem – jak w takim czasie merytorycznie omówić na przykład miliardowy budżet? Nie dałoby się nawet przeczytać tytułów działów) i po aptekarsku odmierzane radnym opozycji. W minionej kadencji zdarzyło się nawet kilka przypadków, że klub rządzący wręcz nie podjął dyskusji, nie próbował uzasadnić swojego stanowiska tylko przegłosował zgodnie z dyscypliną.

 

Uprawnienie rady miasta to zobowiązania prezydenta do konkretnych działań zostało publicznie określone jako absurdalne i naruszające podział władz (konsekwentnie – opierające się na nim projekty uchwał zdejmowane z porządku obrad bez dyskusji) – a przecież wynika ono wprost z ustawy o samorządzie lokalnym.

 

Zgłaszanie na sesji poprawek do uchwał (w zwykłym, przewidzianym w regulaminie rady trybie) jest przez przedstawicieli Samorządności traktowane jako coś wręcz niestosowanego i wszystkie takie poprawki są odrzucane z zasady (często bez argumentacji merytorycznej tylko na zasadzie że na sesji to nie czas i nie miejsce na poprawki)

 

W efekcie obrady rady 250-tysięcznego miasta o ponad miliardowym budżecie odbywając się raz w miesiącu trwają nieraz godzinę albo dwie i rada jest kompletnie martwa jako lokalna agora, forum debaty publicznej, ucierania się różnych stanowisk i wspólnego namysłu nad dobrem wspólnym.

 

W odbiorze społecznym nie tylko jedynym słusznym, ale w ogóle jedynym istniejącym na lokalnej scenie bytem politycznym ma być Pan prezydent. Nie ma rady miasta, radnych, opozycji – jest tylko Prezydent i wszystko co się w mieście dzieje, każda wybudowana droga, każda sala gimnastyczna, każda impreza i każde posadzone drzewo – to osobista zasługa Pana prezydenta.

 

Przewaga fizyczna

 

Wreszcie pozostaje czysta fizyczna przewaga w trakcie wyborów. Wszystkie komitety podlegają takim samym ograniczeniom finansowym (w Gdyni jest to ok. 160 tys. na kampanię komitetu wystawiającego kandydata na prezydenta i połowa tej kwoty dla komitetu startującego tylko do rady miasta). Niemniej komitetowi Samorządność Wojciecha Szczurka magicznie udaje się z tych środków „wycisnąć” kampanię wyraźnie górującą nad kampanią konkurentów. Przewaga na mieście jest fizycznie wręcz widoczna i doświadczalna – kilka siatek wielkości całej elewacji kamienicy, kilkanaście mobili, kilkadziesiąt bilboardów, kilkanaście jak nie kilkadziesiąt tysięcy plakatów mniejszych formatów, morze ulotek, gazetek itp. Powiedzmy że komitet Samorządność jest bardziej skuteczny w negocjowaniu rabatów w drukarniach i firmach outdoorowych ;) Nieliczni z pozostałych kandydatów (w tym niżej podpisany) są w stanie na tym czy innym osiedlu dotrzymać kroku. W skali całego miasta i kampanii całego komitetu – Samorządność jest kilka długości przed konkurencją.

 

Podsumowanie

 

Biorąc pod uwagę powyższe ponownie stawiam tezę że wynik wyborczy prezydenta i jego ugrupowania jest mało zależny od rzeczywistej jakości rządzenia. Zresztą sam wynik na to wskazuje. Nawet zakładając boską nieomylność, podejmując decyzje optymalne dla całego miasta trzeba czasem naruszyć interesy jakiejś mniejszości. Jakieś osiedle, ulica, grupa wiekowa czy zawodowa musi być czasem pokrzywdzona przez decyzje skądinąd słuszne z perspektywy dobra wspólnego. Już sam potencjał tych niezadowolonych grup powinien powodować występujące gdzieniegdzie zniżki poparcia dla prezydenta i jego ugrupowania. Nic z tych rzeczy.

 

Jest takie skrzyżowanie w Gdyni (konkretnie ulicy Chylońskiej i Północnej) które od pięciu lat ma być przebudowane i od pięciu lat urząd nie jest w stanie doprowadzić do realizacji tej inwestycji (na którą są pieniądze). Chociażby mieszkańcy okolicznych bloków, którzy codziennie stoją w korku, boją się, że w razie czego nie dojedzie do nich karetka itp. – czego przyczyną jest wprost złe funkcjonowanie urzędu w tej jednej konkretnej sprawie – chociażby ci mieszkańcy powinni się wkurzyć i pokazać opcji rządzącej żółtą kartkę. Tak zwyczajnie, po ludzki, bez przesadnych kalkulacji – czuję na własnej skórze, że jest mi codziennie źle to nie będę przecież popierał tych, którzy za taką sytuację odpowiadają. Nic z tego. Wyniki w tej obwodowej komisji wyborczej w niczym szczególnym nie odbiegały od miejskiej i dzielnicowej średniej.

 

Innym przykładem mogą być wyniki poszczególnych radnych z listy Samorządności. Bo to, że Samorządność jako ugrupowanie miało wysoki wynik to może faktycznie dlatego, że tak dobrze rządzi a ja tylko narzekam jako rozgoryczony porażką frustrat. No dobrze, ale w takim razie dobrzy, aktywni radni Samorządności powinni święcić triumfy wyborcze, a słabi radni odpadać? Też nic z tych rzeczy. Wszyscy radni notowali dobre wyniki pod warunkiem zrobienia kampanii a np. wieloletnie zamieszkiwanie w dzielnicy, w której się startuje znacznie bardziej przekładało się na wynik niż aktywność w roli radnego.

 

To pokazuje, że – przynajmniej w Gdyni – głosowanie w wyborach lokalnych stało się bardziej zależne od wzorców kulturowych („precz z upartyjnieniem samorządów” itp.) a przede wszystkim od siły mechanizmów lokalnego systemu politycznego – niż od rzeczywistej merytorycznej oceny władzy lokalnej. Nie chcę tu dyskutować czy jest ona zła czy dobra (imho w niektórych obszarach dobra, w innych wiele można by poprawić) – chodzi mi o to, że czy zła czy dobra - nie ma to dużego przełożenia na wynik wyborczy. Dopóki władza nie popełni jakichś kardynalnych błędów, nie wplącze się skandal korupcyjny czy obyczajowy, może liczyć na bardzo wysokie poparcie wyborcze.

 

Być może taki system, w istocie autorytarno-oligarchiczny, może przez wiele lat produkować dobre efekty rządzenia. Nie ma jednak do tego motywacji – bo i bez owych efektów będzie dalej spokojnie rządził. Nie ma motywacji do poprawy i doskonalenia się (skoro w społecznym odbiorze już jest tak świetnie). A naturalną reakcją na to, że ktoś wytyka błędy, mówi że coś może jest źle i należałoby poprawić będzie raczej „zabicie” posłańca złych wiadomości albo co najmniej wyciszenie sprawy niż wdrożenie korekt i wyciągnięcie konsekwencji (jak to już było w sprawie Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia, nielegalnej wycinki lasu na Obłużu itp.). Wszak nie dość że „wszyscy wiedzą” że jest świetnie, to jeszcze to, że jest świetnie, stanowi główną legitymizację i fundament wizerunku lokalnego obozu władzy. Kto twierdzi inaczej ten z definicji próbuje upolitycznić samorząd w imię partyjnych interesów.

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka